Recenzja Sezonu 1

One Piece (2023)
Marc Jobst
Tim Southam
Iñaki Godoy
Emily Rudd

Objawienie pod piracką banderą

Największe brawa niezaprzeczalnie należą się jednak Iñakiemu Godoy.
Objawienie pod piracką banderą
Przełożenie mangi, tudzież anime na filmy z aktorami nie należy do najłatwiejszych zadań. Sztukę tę do perfekcji opanowali oczywiście Japończycy. Tamtejsze media wypełnione są aktorskimi wersjami największych kreskówkowych szlagierów. Ba, lokalne teatry prześcigają się w prezentowaniu musicalowych przygód bohaterów "Bleacha", "Demon Slayera", a nawet "Czarodziejki z Księżyca". Produkcje te, mimo przaśności, niskich budżetów i nieraz znikomych talentów aktorskich cieszą się niezwykłą popularnością. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o zachodnich interpretacjach mangowych ikon. Wystarczy wspomnieć o kinowej wersji "Dragon Balla" lub netfliksowym "Death Note".

Z tym większym przestrachem spoglądałam w stronę zbliżającej się wielkimi krokami ekranizacji "One Piece". Patrząc na ostatnie potknięcia Netfliksa, spodziewałam się najgorszego. Nawet świadomość, że nad projektem czuwa Eiichirō Oda, nie spowodowała, że niepokój zniknął. Mniej więcej w tym samym czasie wpadłam w niekończącą się pętlę shotów przedstawiających główną obsadę. Przeżywała ona najlepszy czas w życiu mogąc opowiadać o swoich doświadczeniach z anime i szeroko pojętą popkulturą japońską. Wtedy też pierwszy raz pomyślałam, że to karkołomne przedsięwzięcie może się udać.


Przygody nierozgarniętego Luffy’ego marzącego o zostaniu Królem Piratów śledzą miliony fanów na całym świecie. "One Piece" nie bez powodu zalicza się do tzw. "Wielkiej Trójki" i jego kulturowy fenomen jest niezaprzeczalny. Pomimo ponad dwudziestu pięciu lat na karku, seria wciąż potrafi zaskakiwać i nieustannie urzeka. Nic więc dziwnego, że to właśnie ją zdecydowano się zekranizować. Nie obyło się jednak bez kompromisów.

Przełożenie na język filmowy tak monumentalnego i niejednorodnego produktu, jakim jest manga Ody, z pewnością nie należało do najprostszych. Pomimo oczywistego, pirackiego motywu przewodniego, seria wypełniona jest mnóstwem tropów czerpiących z różnych estetyk. Tymczasem polowanie na wielki skarb, samurajskie credo, zwierzoludzie a nawet j-popowe zaśpiewy (o czym przekonaliśmy się w ostatnim filmie kinowym) są ze sobą niesamowicie spójne, a odbiorcy z miejsca akceptują przedstawiony świat takim, jakim wymyślił go Oda.


Produkcja Netfliksa nad wyraz sprawnie zszywa ze sobą te wszystkie skrawki. I to do tego stopnia, że nawet slapstickowe sekwencje przyjmujemy z uśmiechem, któremu trudno przypisać zarzut zażenowania. Emocje bohaterów udzielają się nam niezależnie od tego, czy jesteśmy świadkami odklejenia Luffy’ego, czy dostajemy uderzenie prosto w serce kolejną retrospekcją próbującą uświadomić nam, dlaczego bohaterów nie złamie żadna przeszkoda i będą dążyć do zamierzonego celu, choćby mieli stracić życie. Sztuka ta nie udałaby się, gdyby nie ekipa aktorów zaangażowanych i zaznajomionych z materiałem źródłowym. Nad ich wyborem czuwał sam Oda, bacząc przy tym na to, by zespół był jak najbardziej zgodny z materiałem źródłowym. Wbrew pozorom, jedynym załogantem Going Merry o japońskim pochodzeniu jest tak naprawdę Roronoa Zoro. Grający go Mackenyu ma szansę odzyskać trochę w oczach widzów po wpadce zaliczonej w "Rycerzach Zodiaku", ale brak mu typowego dla szermierza luzu. Za dużo tu śmiertelnej powagi i traktowania wszystkiego serio.

Największe brawa niezaprzeczalnie należą się jednak Iñakiemu Godoyowi. Ten młodziutki, meksykański aktor nie ma co prawda zbyt spektakularnego dorobku filmowego, ale nie przeszkodziło mu to, by zabłysnąć w tej produkcji. Jego charyzma i urok osobisty w stu procentach oddają charakter przywódcy Słomkowych Kapeluszy. Żeby nie było, że chwalę tylko główną obsadę, to wypuszczę trochę konfetti nad głową Jeffa Warda. Spowodował on, że moja koulrofobia znów dała o sobie znać. Animowany Buggy głównie śmieszy, rzadko kiedy potrafił wywołać u mnie negatywne uczucia. Serialowy klaun to zupełnie inna historia. Przed tym Buggym uciekłabym na drugi koniec świata, byle już więcej nie zobaczyć tego upiornego uśmiechu.


Historia przedstawiona w ośmiu odcinkach dotyka zaledwie czubeczka wydarzeń opowiedzianych w materiale źródłowym. Mnóstwo tu skrótów i uproszczeń. Pewne wydarzenia zostały przyspieszone, części z nich w ogóle nie ma a inne dzieją się w zupełnie innym miejscu i czasie. Absolutnie nie rzutuje to negatywnie na odbiór całości, choć fani mogą kilka razy pokręcić nosem. Mając w perspektywie realizację kolejnych sezonów (za co trzymam kciuki) nie sposób uniknąć takich zabiegów. Siły ścierające się ze sobą na czterech oceanach muszą liczyć się z tym, że nie dla każdej z nich przewidziano słodki kawałek tortu w postaci czasu antenowego. Jak to zwykle bywa, spragnieni zgłębienia tematu sięgną po anime lub mangę a zwykłym zjadaczom chleba wystarczy to, co zobaczą na ekranach swoich odbiorników.

A obserwowane widoczki to istna galopada pomysłów. Obdarzony mocą Diabelskiego Owocu Luffy pierze tyłki Marynarce, ponury Zoro walczy o tytuł najlepszego szermierza świata, a gdzieś w tle dziadyga w psiej czapce niczym Gargamel pomstuje, jak bardzo za skórę zalazła mu załoga Słomkowych Kapeluszy. I choć część rekwizytów trąci nieco bazarem, to widok zacumowanych w porcie okrętów i całej pirackiej infrastruktury robi potężne wrażenie.  Gdzieś w tle przewija się motyw muzyczny z pierwszej czołówki  anime, a ja łapię się na tym, że pierwszy raz od dawna bindżuję netfliksową premierę.

Nie będę nawet udawać, że bawiłam się źle. Każdy drobny easter egg, oczko puszczone od twórców w stronę oglądających i energia bijąca od całej obsady sprawiają, że nie sposób oderwać oczu od ekranu. Gdzieś hen, hen daleko, za horyzontem, majaczy nie tylko obietnica tajemniczego skarbu Gol D. Rogera, ale i wizja drugiego sezonu, w którym możemy spodziewać się nie tylko nowych członków załogi, ale i jeszcze większego bitewnego rozgardiaszu.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones